Son

piątek, 7 sierpnia 2015

.2.

                    Natalie zsunęła okulary z nosa i przyjrzała się spacerującym po chodnikach ludziom. Wydawali się nie zwracać szczególnej uwagi na to, że kobieta z aparatem właśnie próbuje zrobić im zdjęcia. Właśnie to Natalie uwielbiała w krajach słowiańskich. Większość ludzi o tej właśnie narodowości nie przejmowała się tym, że mogą trafić na stronę internetową czy gazetę źle ubrani. Oni cieszyli się, że w ogóle tam trafili.

                    - Jesteś niereformowalna, wiesz? - Vivianne odgarnęła z czoła jasną grzywkę i spojrzała na rozanieloną szatynkę z niedowierzaniem. - Zachowujesz się jak ryba w wodzie. To tylko ludzie Natalie, nic w nich szczególnego. 

                    Brunetka odwróciła się do reporterki i zauważyła za nią mężczyznę około czterdziestu lat, ubranego w jasną sportową marynarkę i ciemne jeansy. Przypatrywał się im z zainteresowaniem. Uniosła brwi do góry i zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu.

                    - Możemy panu w czymś pomóc? - Zapytała oschle, zawieszając aparat z powrotem na szyi. Założyła ręce na piersi i zastukała niecierpliwie obcasem w beton rozlany przed lotniskiem. - Więc?

                    - Patrick uprzedzał. Zapewne Natalie, a skoro ty jesteś Natalie to ty... - Spojrzał na Vivianne, która zmrużyła lekko oczy. - Jesteś Vivianne. Milo mi, Adam Nichols. Jestem waszym przewodnikiem po Warszawie oraz następnych miastach. 

                    Natalie poczuła się jakby ktoś ją uderzył w twarz. W jednej chwili jej ręce opadły luźno wzdłuż ciała, jej twarz skamieniała, a oczy stały się zamglone. Vivianne spojrzała na nią zaniepokojona i natychmiast przystąpiła do boku młodszej. Jednak Natalie nie odezwała się ani słowem przez kolejne dwie minuty.

                    Wpatrywała się z intensywnością w dwie odległe niebieskie punkty, które znajdowały się może niecałe dwadzieścia metrów od niej. Mieszanina bólu, niezrozumienia, zdrady, samotności i odrzucenia mieszały się z sobą w zabójczej mieszaninie, którą wypełnione były oczy, które do niedawna tak kochała. 

                    Matt spoglądał na nią jakby właśnie wyrosła jej jakaś dodatkowa kończyna na samym środku twarzy. Szybko te wszystkie emocje zastąpiła jedna, wstręt. Spoglądał na nią i czuł wstręt wewnątrz siebie, nie wierzył, że to z nią spędził ostatnie dziesięć lat swojego życia i, że to ona właśnie chce odebrać mu najcenniejszą nagrodę w całym jego życiu.

                    - Natalie? Natalie? - Vivianne poklepała ją lekko po policzku, a kiedy zdziwiona brunetka zamrugała szybko i złapała się za policzek, odetchnęła z ulgą. - Już się bałam, że dostałaś jakiejś nagłej hipotermii czy czego. Co Ci się stało?

                    Natalie spojrzała na blondynkę z roztargnieniem, a następnie przerzuciła wzrok na stojącego obok Nicholsa. Prychnęła gniewnie i zmrużyła oczy.

                    - Nie sądziłam, że dostaniemy niańkę do opieki nad nami. W końcu ty masz trzydzieści lat, a ja dwadzieścia siedem. Sądziłam, że jesteśmy wystarczająco dorosłe by same się sobą zająć.

                    Adam wywrócił oczami i westchnął ostentacyjnie. Natalie tylko warknęła gniewnie i wsunęła swoje okulary z powrotem na nos, łapiąc na rączkę od ogromnej walizki, zaczęła się oddalać w kierunku postoju taksówek. 

                    - Ej, księżniczko! Mój samochód jest tam!

                    - Nie mam zamiaru nigdzie z tobą jechać psychopato. Pojadę do hotelu, który zabukowałam i dostanę się wszędzie sama. - Odkrzyknęła gniewnie i odwróciła się w kierunku taksówkarza, który z uśmiechem na twarzy pomógł jej schować walizkę do bagażnika.

                    - Ta. Ciekawe jak chcesz to zrobić? - Zapytał ironicznie Adam, uśmiechając się złośliwie. - Nie każdy w Polsce zna angielski.

                    - Więc całe szczęście, że mój ojciec to Polak. - Odpowiedziała Natalie po polsku, bez grama akcentu.

                    W tym momencie szczęki Adama i Vivianne opadły do samej ziemi. Natalie odmachała im i schowała się w samochodzie, który po chwili wpasował się w warszawski ruch. Natalie z zaciekawieniem spoglądała na każdą mijaną budowlę. Nie ważne czy było to biuro czy budynek mieszkalny.

                    - Panienka pierwszy raz w stolicy? 
                   
                    - Nie pierwszy, ale ciężko zapamiętać swój pobyt tutaj, kiedy miało się pięć lat. - Westchnęła i wyprostowała się w siedzeniu.

                    - Zgaduję, że na mistrzostwa. - Natalie podniosła wzrok i spojrzała w lusterko wsteczne, w którym odbijał się obraz kierowcy. Ten zaśmiał się tylko z jej zdziwionej miny i pokiwał głową. - Pani ja dzisiaj woziłem tyle dziennikarzy, fotografów i innych takich, że poznam od razu.

                    - Właściwie to przyjechałam... Wspierać męża.

                    Kierowca spojrzał na nią zaciekawiony, a ona przekręciła obrączkę na swoim palcu. Miała sześć kamieni, jeden ogromny i pięć mniejszych wokół niego. Na wewnętrznej stronie, wygrawerowany był cytat z jej ulubionej książki. "Miłość najsłodszą jest goryczą."

                    - Mąż jest siatkarzem? 

                    - Tak. I to dobrym. - Powiedziała cicho. - Bardzo dobrym.

                    Przez resztę drogi żadne z nich się nie odezwało. Dopiero kiedy dojechali na miejsce i Krzysztof (jak się jej przedstawił) pomógł wyciągnąć jej walizkę z bagażnika.

                    - Jakby pani kiedyś potrzebowała jeszcze taksówki to niech pani na ten numer dzwoni. Skierują panią prosto do mnie. - Podał jej tekturową wizytówkę i uśmiechnął się.

                    - Dziękuję panie Krzyśku. Naprawdę dziękuję.

                    - Nie ma sprawy pani...

                    - Natalie. Natalie Bie... Anderson. Natalie Anderson.

                    Oczy kierowcy lekko się rozszerzyły, kiedy usłyszał jej nazwisko. Musiał połączyć fakty i najwidoczniej zorientował się kim jest jej mąż. Pomachała mu jeszcze i weszła do hotelu. 

                    Hol był utrzymany w jasnych brązach z dodatkami w kolorach zieleni i bieli. Za kamienną recepcją stał młody mężczyzna, a obok niego siedziała kobieta o rudych włosach zebranych w kok.

                    - Witamy w hotelu Minas. Jak mogę pani pomóc?

                    - Zabukowałam tutaj hotel na dwie noce. Pod nazwiskiem Anderson.

                    Piotr, jak przeczytała z tabliczki na marynarce, wpisał coś w komputer i zaraz podał jej klucze z numerem 3-1-1. Następnie dał jej instrukcję jak dojść do pokoju, basenu, restauracji oraz baru i życzył udanego pobytu.

                    Otworzyła drzwi do pokoju i odetchnęła z ulgą. Nie był on wcale duży, ale za to bardzo dobrze urządzony. Mały salon, sypialnia i łazienka. Odłożyła swoją walizkę do sypialni i usiadła na wielkim łóżku przykrytym złotą narzutą. Ściągnęła kurtkę, a następnie udała się do łazienki.

                    


                    John obejrzał cały autobus zanim ruszyli. Musiał być pewien czy żaden z jego podopiecznych nie zdecydował się zostać na lotnisku. Kiedy cała dwudziestka była w środku, ruszyli w kierunku hotelu. 

                    Po rozmowie z Johnem, Paul nie mógł dojść do siebie. Taylor chciał wiedzieć co się dzieje z Mattem, ale David i Max jakoś go odciągnęli, tłumacząc, że Paul musi to załatwić sam, skoro nawet on ma taki humor po dowiedzeniu się przyczyny.

                    I faktycznie. Humor Lotmana nie ulegał poprawie, lecz pogorszeniu. Na początku współczuł Mattowi. Strata rodziny jest naprawdę wielką tragedią. A później przyszła złość. Na Andersona. Za to, że nie powiedział mu o Natalie i Katherine, za wszystkie krzywdy jakie im wyrządził, za te jego 'przelotne' znajomości, które on - Na Boga - pochwalał.

                    Spojrzał na Andersona, który od momentu wyjścia z lotniska, zdawał się dostać ADHD. Spoglądał na każde możliwe miejsce, jego głowa obracała się o sto osiemdziesiąt stopni, a ręce szybko wystukiwały smsy na telefonie. Właśnie wtedy Paul zaczął coś podejrzewać. Co mogło tak nabuzować Matta?

                    Zaczął dokładnie wspominać co robili na lotnisku. Specjalnie nie spuszczał go z oczu, by nie zrobił czegoś głupiego. Wyszli z samolotu, odebrali bagaże, później John poszedł zadzwonić po autokar, David poszedł po kawę, Matt zamarł nagle i wpatrywał się w jakąś brunetkę, Taylor rozlał Davidowi kawę, bracia Shoji przedrzeźniali się z jakimiś dziećmi...

                    Brunetka! 

                    Paul szybko odtworzył sobie w głowie obraz niewysokiej kobiety o ciemnych oczach skrytych za okularami. Miała długie ciemne włosy, gdzie nie gdzie widniały jasne blond pasma. Miała na sobie krótkie szorty i sweter na jedno ramię i szpilki. 

                    To musiała być Natalie. Żona Matta.

                    - Dobra, panowie bez awantur, każdy ma dwójki poza Mattem, Paulem i Maxem. Ruszać się ruszać, każdy pokój na nazwisko.

                    Paul szybko wypruł z autobusu i zabrał swoje bagaże. Matt był już wewnątrz i odbierał klucz od młodej recepcjonistki, która uśmiechała się do niego zbyt sztucznie i słodko. Ale Anderson nie zwrócił nawet na nią uwagi. Wraz z Taylorem i braćmi Shoji wszedł do windy i pojechał na swoje piętro.

                    Włożył kartę do zamka i pchnął drzwi do pokoju. Kiedy tylko odstawił walizkę przy drzwiach, zamknął drzwi i ściągnął bluzę, a następnie rzucił ją na fotel. Zaczynał wariować. Widział ją na lotnisku! Był pewien.

                    Potarł oczy dłonią i odetchnął głęboko. Nawet teraz wydawało mu się, że czuł jej perfumy. Mandarynka, zielona herbata i cytryna.

                    - Co ty tu robisz?!

Obserwatorzy